piątek, 30 sierpnia 2019

Jak ślepej kurze ziarnko!

Tak sobie pomyślałam, że już dojrzałam do pewnego wyznania. 
Może niektórzy z Was wiedzą- mam ja dwoje dzieci płci męskiej w wieku 7 i 2,5 roku.
Dzieciaki wychowuję razem z mężem, na oko jest z nas standardowa rodzina 2+2.
Nasze życie pełne jest przygód, niespodzianek, niespodziewanych zwrotów akcji i szalonych
decyzji. Jesteśmy rodziną, jak tysiące innych- przeżywamy wzloty i upadki, sukcesy i porażki…
Odkąd na świat przyszedł starszy syn, nasze życie zdecydowanie przyspieszyło i jakoś tak
nie chce zwolnić tempa. Od jakiegoś czasu piszę bloga, ale też skrobię “do szuflady”,
najczęściej bohaterem moich opowiastek jest młodszy syn, albo ogólnie nasza rodzina.
O starszym nie wiedziałam jak pisać, bo perypetie, w których jest głównym bohaterem
wymagają większego wstępu, może nawet nie dla czytelnika, ale dla mnie- co bym miała
komfort, że opisałam już wcześniej co i jak, żebyście mieli widok na całą sytuację. 
Aż tu nagle przyszedł czerwiec i dzień, w którym trochę mi się świat zatrzymał, trochę się
zakręcił, a trochę nogi ugięły. Bo jakoś tak  widziałam u młodego pewne zachowania, ale
nie miałam pewności, ani też nie podejrzewałam co to może być, ot matczyna intuicja,
by przebadać dziecko… A jak już rozmawiałam w cztery oczy z lekarzem, słuchałam
diagnozy, to oczy mi się robiły jak 5 złotych i zaszczekać też nie bardzo wiedziałam co.
I było ciężko, kilka nocy nie przespałam, kilka dni się przesnułam, kilku osobom tyłek trułam
(dziękuję!), do siebie samej pogadałam… A potem minęły kolejne tygodnie, trudne, ciężkie,
wyczerpujące. Tygodnie, w których czułam, że chcę o nim pisać, ale nie wiem jak, żeby go
nie zranić, nie skrzywdzić, gdy kiedyś trafi w strony internetów, gdzie mógłby dorwać moje
wypociny. Aż wreszcie dzisiaj, kiedy czytałam książkę i słyszałam przez ścianę, jak chłopcy
bawią się z tatą, w głowie zapaliła mi się żaróweczka.
Nieneurotypowy. 

Trafiło nam się, kurka, nieneurotypowe dziecko. Jak ślepej kurze ziarnko!



Obraz Ranva z Pixabay
PS Na zdjęciu wypisz, wymaluj mój poranny look :D

sobota, 10 sierpnia 2019

Złe dobrego początki- krótka historia o rozczarowaniu, jako wstęp do opowieści o Self-Reg, Porozumieniu Bez Przemocy i Empatycznej Komunikacji.




W ostatnim czasie miałam przyjemność wznieść się na wyżyny radości i spełnienia, tylko po to, by w niedługim czasie znaleźć się w wąwozie nędzy i rozpaczy.
Jako studentka pedagogiki specjalnej zamarzyłam o pracy w zawodzie, np. jako pomoc terapeuty lub nauczyciela. Chciałam obserwować mistrzów przy pracy, uczyć się od nich, praktykować. Nieśmiało marzyłam o zacieśniających się relacjach, może przyjaźniach, wzajemnej współpracy… Gdy otrzymałam zaproszenie na rozmowę, byłam przeszczęśliwa, a moja radość wzrosła o stokroć, gdy padły słowa “no to witamy w zespole!” Stanęłam na głowie, by znaleźć dobrą opiekę dla moich dzieci, bo pracę miałam zacząć w okresie wakacyjnym- wdrożenie, poznanie placówki, pracowników- by od pierwszego września zapewnić pełną opiekę uczniom. Gdy pojawiłam się w placówce ponownie w umówionym dniu, stało się coś dziwnego. Spojrzenie osoby, która otworzyła mi drzwi sprawiło, że poczułam niepokój połączony z lekkim zdenerwowaniem. Napisałam wtedy wiadomość do męża, że coś nie gra, coś jest nie tak. No i nie pomyliłam się. Przez prawie pół godziny obserwowałam ludzi w placówce, ich nerwowe spojrzenia w moją stronę, telefony, spacerowanie w tę i drugą stronę… W końcu ktoś przyszedł i mi powiedział, że nie mają pojęcia co ja tutaj robię, ale żebym jeszcze poczekała bo wyjaśniają sprawę. Serce mi zadrżało, nie odezwałam się, tylko kiwnęłam głową na znak zgody. Nie powiedziałam nic, bo wiedziałam, że będzie mi drżał głos i niepotrzebnie stracę energię na tę reakcję. Czekałam dalej, oddychając, skupiając się na odczuciach swojego ciała. Gdy wreszcie mnie poproszono, dowiedziałam się, że jest jeszcze jedna osoba, która miała dać odpowiedź, czy jest zdecydowana na pracę na tym stanowisku, czy nie. I nie mają pojęcia dlaczego nie zostałam o tym poinformowana. W mojej głowie dudniły tylko słowa: JESZCZE JEDNA, NIE MAJĄ POJĘCIA. Patrzyłam na osobę, która siedziała przede mną, widziałam jej wyraz twarzy- zakłopotanie, zdenerwowanie. Nie odpowiedziałam od razu, wzięłam głęboki wdech. A potem zrobiłam wydech. Pauza. Czułam, jak stres ogarnia mnie od stóp po czubek głowy. Jak drętwieją mi palce u stóp i łydki, jak przyspiesza mi tętno, czułam skurcze w brzuchu, czułam jak zacieśnia mi się gardło i szczęka. Słyszałami jak przyspiesza mi oddech. Zbliżał się punkt kulminacyjny złości. Czułam to wszystko tak bardzo, tak bardzo świadomie, czułam, że panuję nad swoim ciałem, swoimi emocjami, że jestem panią swojego stresu. I kiedy to zrozumiałam, poczułam tak wielką moc w sobie, że ogarnął mnie wewnętrzny spokój. Już bez drżenia głosu odpowiedziałam rozmówczyni, że rozumiem sytuację, że akceptuję to, że nie jestem jedyna na to stanowisko. Ale zrobiłam coś jeszcze. Odważyłam się powiedzieć, że jednocześnie jestem zdezorientowana i zaskoczona, ponieważ z rozmowy rekrutacyjnej wynikało zupełnie coś innego, a przede wszystkim nikt nie poinformował mnie, że mam nie przyjeżdżać, przez co straciłam niepotrzebnie czas. 
Po wyjściu z placówki zadzwoniłam do męża i kiedy tylko usłyszałam jego głos, emocje znowu napłynęły i rozpłakałam się. I wiecie co, ten płacz był bardzo inny niż dotychczas, był kojący, oczyszczający. Wraz ze łzami wypływało ze mnie napięcie, ale nie uciekała moja energia. Nie czułam się wyczerpana, zmęczona, zgnieciona. Do niedawna takie sytuacje sprawiały, że musiałam długo odpoczywać, żeby się zregenerować. Spałam, jadłam słodycze, chipsy, fast foody (tzw. hiperstymulanty), które dawały mi powera na krótko, więc musiałam sięgać po nie często. Dodatkowo moja reakcja stresowa- zazwyczaj reakcja walki, pozbywała mnie często nawet moich rezerw energetycznych, co przekładało się na moje zdrowie fizyczne- chorowałam często na krtań. Tym razem byłam w stanie zaangażowania społecznego, co pozwoliło mi zachować trzeźwość umysłu, wewnętrzny spokój. Miałam zasoby na to, żeby móc się na bieżąco wyregulować i nie nadużywać samokontroli.

To mógłby być koniec tej historii, ale nie będzie :)
Wiecie, mam w sobie takie poczucie, że trudne rzeczy, które nas spotykają, mogą stać się bodźcem do zrobienia czegoś fajnego. 
Ta przygoda to wstęp do tego, by pokazać Wam (i sobie też!) jak dzięki Self-Reg i Empatycznej Komunikacji można wejść w głąb siebie. Będę pisać o potrzebach, uczuciach, żałobie, empatii i o  9 krokach do wejrzenia w głąb siebie, o obwinianiu, poczuciu winy, o wstydzie, wewnętrznym krytyku i o przyjaźni na całe życie.
Jesteście ciekawi? Bo ja bardzo!
PS Nadal nie mam wymarzonej pracy, za to mam skręconą rękę i gorączkujące młode na stanie. Wygląda jednak na to, że mój mózg budzi się z letniego lenistwa.
Trzymajcie się ciepło!
Ściskam,
K.

czwartek, 21 lutego 2019

Apel Matki Utęsknionej





Dni są intensywne. Dzieci, dom, mąż, praca, nauka. Różne działania,związane z Self-Reg.
Jestem teraz w domu, więc znajdę moment na kawę z teściową i babskie, międzypokoleniowe
pogaduchy. Gdy młodzież już śpi, nadchodzi małżeński czas. Oglądamy film, czasami kabarety,
najczęściej zajadamy pyszności, schowane przed “szarańczą” w zakamarkach lodówki
(serio- nasi synowie jedzą dużo i często, łatwiej ich ubrać, niż wyżywić :)). Przytulamy się,
rozmawiamy.
Ale nadchodzi też taki czas, kiedy tęsknię bardzo i nie cieszy mnie nic. Dopada mnie smutek,
łzy cisną się do oczu, a głos więźnie w gardle. Tęsknię. Do pierwszego płaczu, do zapachu
noworodkowej główki, do tupotu malutkich, bosych stópek. Do rozgardiaszu, do palca w oku…
I nic to, że mam dwóch synów i ten młodszy jeszcze nie wyrósł z pieluch. Ja to wszystko znam, ja to przeżyłam ze starszym i z najmłodszym.
Ale tęsknię. Tęsknię do tego, czego nie było. Tęsknię za tymi,których nie miałam w ramionach,
choć byli we mnie, byli częścią mnie. I ta tęsknota nigdy nie minie. Czas nie uleczy rany,
ale sprawi, że będzie dało się z nią żyć. I nie, nie będzie też tak, że każda kolejna strata będzie
boleć mniej. Będzie boleć dokładnie tak samo. I nie będzie też tak, że tęczowe dziecko będzie
czarodziejem i wymaże to, co się stało. Nie.
Więc jeśli chcesz, człowieku pomóc, to bądź po prostu. Zapytaj czy czegoś potrzebuję,
czy jest coś, co możesz dla mnie zrobić. Nie bój się mnie, nie odtrącaj. Pozwól mi płakać,
jeśli chcę, krzyczeć, jeśli potrzebuję. Pozwól na ból, rozpacz- nie mów, że będzie dobrzei nic
się nie stało.
Nie zaprzeczaj, nie uciekaj, bądź. Albo odejdź, jeśli nie masz już siły być.
Chociaż to takie trudne!

Mówię Ci to ja- Utęskniona Matka Dzieci Utraconych.

wtorek, 5 lutego 2019

Taka sytuacja



Młody śpi od 2 godzin. Ty zdążyłaś zrobić ogłoszenia o warsztatach i notatki do egzaminu. Nawet miałaś czas na relaks w postaci kilku chwil z ukochaną muzyką i nie całkiem jeszcze zimną kawą.
Mmm, cudownie!
Wtem do twej głowy napływają niepokojące sygnały, jeszcze nie wiesz co to może być, ale jakoś
tak ci nieswojo (taki, wiesz, ukryty stresor).
Młodzież się budzi z uśmiechem, przytulasy, buziaczki, jak miło! Pora na obiad, ale przed tym
jeszcze standardowa zmiana pieluchy. Okazuje się to wyzwaniem, bo ten standard zamienia się
w wersję hardcore, w której niezbędna jest natychmiastowa kąpiel. Księciunio uwielbia
pluskanie, toteż po szybkim umyciu, pora na moczenie zadka. Trwa to kilka dłuższych chwil,
niby fajnie, ale ty już wiesz, że jeszcze moment i rozpęta się piekiełko.
Aby temu zapobiec informujesz latorośl o tym, że za 3 minutki koniec kąpieli, bo już pora na
jedzenie. W odpowiedzi słyszysz “nie, nie, nie!”, a jako bonus synu ucieka w najdalszy kąt
brodzika. Efekt tego taki, że negocjujesz, bo nie masz ochoty włazić do wody, co finalnie i tak
robisz.
Teraz akcja nabiera tempa, bo młody ma swoje zdanie i wie, czego chce. A chce się kąpać,
jednocześnie jeść, pić i być ubranym. Rollercoaster życia rusza. Zdążę, czy nie zdążę? Ogłuchnę
dziś, czy nie? Sąsiedzi zadzwonią po pomoc czy to jeszcze nie ten moment? Twoje myśli fruną
z prędkością światła!
Masz kilka opcji:
1. Lecisz z młodym do pokoju, wycierasz go i ubierasz, on w tym czasie zaczyna koncert
2. Zabierasz golasa do kuchni i dajesz mu jedzenie, on w tym czasie wrzeszczy, bo jest głodny i
mu zimno
3. Śmigasz z młodym do pokoju, owijasz go kocem i jak rakieta pędzisz do kuchni po talerz z
jedzeniem (swoją drogą kasza z pulpecikami-mniam, mniam), po drodze nie wyrabiasz na
zakręcie i twój palec spontanicznie spotyka się z framugą drzwi (ała!) on w tym czasie próbuje
wyplątać się z koca i nie ma czasu na krzyk. Tak samo szybko wracasz i podajesz obiad golaskowi,

Co wybierasz?
Opcja nr 3? Bomba! Lepiej nie można było! Jesteś z siebie taka dumna, brawo ty! Go go power
Ranger! Młodzież spożywa posiłek co i rusz wkładając widelec do buzi. Ale dobre, mniam,
mniam, mniam!
Zakończenie posiłku jest bardzo znaczące i nie ma szans go przegapić, gdyż Księciunio zaczyna
grać na widelcach, jednocześnie śpiewając i plując tym, co w buzi zostało. Ale kto by się tym
pluciem przejął? W końcu udało ci się uniknąć krzyczącej katastrofy.
Jest dobrze! :)
Ooo, bonus!
Młodzież nadal bez odzienia, a do Twych drzwi dzwoni kurier, co teraz?! Nie zamkniesz
przecież dziecka w pokoju, bo będzie wrzask, którego ledwie udało się uniknąć. Jedyna opcja,
jaka wchodzi w grę? Zakładasz dziecku swój t-shirt! W końcu młody ma 92 cm, a Ty 150, więc
będzie miał tunikę! Sytuacja opanowana, paczka odebrana.
Ale ty jeszcze nie wiesz… Nie masz pojęcia, co się wydarzy…
Na spokojnie siadasz na łóżku, delikatnie otwierasz paczkę, w środku jest część do tabletu,
digitizer, na który czekacie z małżem już od kilku tygodni. Nareszcie twój ukochany sprzęt
będzie naprawiony. Rozwijasz folię bąbelkową, żeby sprawdzić, czy wszystko z nim ok, aż tu
nagle! Ułamek sekundy, syn nagle staje przy tobie i… patrzysz, a on ma w dłoni część,
najważniejszą część urządzenia. Oderwaną od całości, wystającą między malutkimi paluszkami.
Czas zwalnia, ty wpadasz w reakcję zamrożenia. Siedzisz, patrzysz i nie możesz uwierzyć…
podnosisz powoli wzrok na buzię maluszka, a on z rozbrajającym uśmiechem pyta “mama, co
to?” I pod sam nos podkłada ci to, co właśnie oderwał. No tak. Tego nie przewidziałaś.

P.S. małżon kończy pracę o 16, jeszcze mam trochę czasu na znalezienie kryjówki, kto chętny
mnie przygarnąć na jakiś czas? Jestem grzeczna, gotuję, piorę, sprzątam. Tańczyć ani śpiewać

  • nie umiem, za to chętnie pomogę z j.polskiego :D




środa, 23 stycznia 2019

Oddech


Dziś jest wyjątkowy wieczór. Czekam na wielkie wydarzenie. Spotkanie w gronie niezwykłych, niesamowitych kobiet. Będziemy rozmawiać, debatować, śmiać się. Będziemy działać, myśleć, planować. Dziś będą się dziać niesamowite rzeczy. Niesamowite, bo nareszcie będziemy razem!
Młodzież śpi. Ja odpoczywam,relaksuję się przy muzyce z filmu “Hobbit”. Kocham tę ścieżkę dźwiękową. Kojąco działa na mnie zwłaszcza “The Misty Mountains Cold”. Murmurando na początku utworu wprowadza mnie w stan ukojenia, skupienia, uważności. Głęboki wdech. Haust chłodnego powietrza wdziera się do mych nozdrzy. Wydech. Długi podmuch łaskocze moje wargi. Czuję to wyraźnie. Świadomie przedłużam ten moment, by za chwilę znów wziąć głęboki wdech. Proces powtarza się w nieskończoność. Mięśnie brzucha i przepona pracują wytrwale. Oddychanie. Niezbędne nam do życia, odpowiednio zauważone i potraktowane może stać się pięknym!
Utwór się zmienia. Muzyka nieznacznie przyspiesza. Moje uszy delektują się dźwiękami “Song of Durin”. Prawdziwa uczta mych złaknionych spokoju zmysłów. Mam zamknięte oczy, dłonie spokojnie operują klawiaturą komputera. Mój słuch skupiony jest na melodii, wychwytuje pojedyncze dźwięki, wspaniale łączy je w całość. Majstersztyk natury!
Myśleliście o tym kiedyś w ten sposób? Uważność. Kocham to!

Ściskam.
K
  • Zdjęcie pochodzi ze strony pixabay.com

piątek, 11 stycznia 2019

Dziś jest “ten” dzień.





Rano wstajesz- niby dzień jak co dzień. Starasz się nie być zbyt długo poranną jęczybułą, czy też jak kto woli- starasz się nie wciągać żółtka zbyt długo. Oczywiście twoi wiedzą, żeby jeszcze do ciebie nie rozmawiać, bo mogą oberwać lodowatym spojrzeniem, a po kiego im to? Dziś żółteczko wciągasz w towarzystwie młodzieży, która nie wiadomo po co zerwała się ze snu z samego rana. Przytulasy, buziaczki, ciumeczki, małe rączki wczepione we włosy. Miód malina. W kuchni starszak wcina owsiankę, przygotowaną przez tatę. Na twój widok zrywa się z taboretu i z gromkim “mama!” mocno cię przytula. Mąż całując cię w czoło na dzień dobry, podaje herbatę. Nie taką zwykłą. Taką “twoją”. Odpowiednio słodką, odpowiednio mocną i o temperaturze na pograniczu “gorąca” i “o cholera, parzy!”- bo taką lubisz najbardziej. Dalej już z górki. Zbierasz się, doglądasz czy starszak ubrał skarpety i mył zęby dłużej, niż 30 sekund. Przewijasz młodszego, zakładasz mu skarpetki ( to już chyba 10 raz tego ranka), jedną ręką nalewasz herbatę do małego kubeczka, drugą głaszczesz syna po głowie. W międzyczasie pytasz starszego, czy spakował plecak na wycieczkę, bo jak nie spakował, to będzie kicha. Rozentuzjazmowany starszak bierze do ręki plecak i z rozmachem wywala wszystko na podłogę “ups! mamo, nie widziałem, że jest rozpięty!” Pomagasz mu w ponownym pakowaniu, uśmiechasz się pod nosem,przypominasz sobie… Siebie sprzed kilkunastu lat. Gotowa do drogi, z czapką nasuniętą na czoło i szalikiem pod nos, wychodzisz na zewnątrz. Wieje wiatr, pada gęsty śnieg. Brrr, jak zimno! W duchu dziękujesz, że młodszy może zostać rano z babcią i nie musisz go targać ze sobą. Z zamyślenia wyrywa cię głos starszego: “mama! Szybciej!” Odwracasz się i uśmiechasz od ucha do ucha. Taka pogoda- w sam raz na sanki! i idziesz, ciągnąc za sobą dziecko na sankach. “Chcesz szybciej? No dobra!” Ziuuuuu! I bęc! Sanki w zaspę, młodzież razem z nimi. Ubaw po pachy, dziecko śmieje się do rozpuku, obrzucając cię śnieżkami. Dalsza droga do przedszkola upływa pod znakiem emocji: zachwytu, ciekawości, radości, entuzjazmu i niepewności. Powody są dwa: wycieczka i lądowanie w zaspie. Uwielbiasz słuchać, gdy syn opowiada, uwielbiasz wtedy na niego patrzeć, obserwować gesty,mimikę, słuchać zmieniającego się tonu głosu. Piękny widok! W przedszkolu szybkie zdjęcie kurtki i zmiana butów, całus na pożegnanie. Wracasz z uśmiechem, ciągniesz za sobą puste sanki i myślisz o tym, jak bardzo jesteś wdzięczna za “ten” dzień. Kochani! Ten tekst to około godzinny fragment z naszego życia. Zwykły, szary poranek, najzwyklejszej rodziny. Ale patrząc na to z innej perspektywy- jak wiele się zdarzyło! Codziennie, w każdej minucie, sekundzie, dzieje się w naszym życiu “coś”. I to od nas zależy, czy to zauważymy i pobiegniemy dalej, czy pobiegniemy bez patrzenia. Świadome przeżywanie, istnienie, bycie tu i teraz, to skarb. Uważność i wdzięczność mogą sprawić, że nie zatracimy siebie w zgiełku tego Świata. Pamiętajcie o tym :)